Uwaga, poniższy tekst zdradza fabułę.
Na
południe od granicy, na zachód od słońca Murakamiego okazuje się być dobrym
wyborem na długi weekend. Powieść jest omal genialna, w każdym razie świetna,
zwarta i przemyślana. Mam wrażenie, że jest swoistą kontynuacją albo raczej
uzupełnieniem Norwegian Wood. O ile Norwegian mówi o wyborach młodości i jest
typową bildungsroman, o tyle Na południe dotyczy wieku średniego. Bez wątpienia
ustępuje bestselerowemu Norwegian Wood, lecz mimo wszystko dostatecznie blisko
podchodzi pod doskonałość, by wynieść z lektury ogrom satysfakcji.
Historia
opowiada o przeciętnym, niewyróżniającym się szczególnie facecie, który jest
chyba typowym narratorem u Murakamiego. W dzieciństwie przyjaźni się z
dziewczyną, Shimamoto, która później ginie w odmętach jego życia. Narrator
poznaje kolejne kobiety, jedną z nich rani, z inną na krótko wpada w obłęd
seksu (omal identyczny jak w Everymanie Philipa Rotha tak na marginesie). W
końcu dopada go samotność, nuży świat i na kilka lat utyka w schopenhauerowskim
stuporze przesytu bon vivanta. Ostatecznie trafia mu się miła, grzeczna żonka –
Yukiko. Cały czas jednak w głowie bohatera – jak symbol utraconego dzieciństwa
z jego beztroską, nieśmiertelnością i carpe
diem - tkwi Shimamoto. Życie narratora układa się w słoneczny poranek z
reklamy płatków śniadaniowych – teść pomaga mu założyć biznes w postaci dwóch
barów, rodzi mu się dwójka dzieci, jest z pozoru szczęśliwym ojcem i
małżonkiem. Aż do pojawienia się Shimamoto w pewien deszczowy wieczór.
Dziewczyna
z młodości rozkochuje go do szaleństwa. Jest piękna, piękniejsza nawet niż była
lata temu, zamożna, tajemnicza i pociągająca. Buduje napięcie raz to pojawiając
się, raz znikając. Nigdy nie wiadomo, czy i kiedy pojawi się raz jeszcze.
Narrator rzecz jasna traci dla niej głowę i traci ją coraz bardziej.
Ostatecznie dochodzi do konsumpcji długo rozwijanej namiętności – nocy
spędzonej na dzikim, frenetycznym seksie z Shimamoto. Nocy, po której
dziewczyna znika, tym razem na dobre. Nocy, która zostawia niesmak, bo narrator
decyduje się dla niej porzucić rodzinę, zdradzić wrażliwą i dobrą żonę,
zostawić ją, zaniedbać dzieci, rzucić wszystko, byle tylko iść na kraniec
świata z dawną ukochaną. Ta – do końca tajemnicza – rozwiewa się jak dym.
Zarówno ona, jak i ślady jej bytności. Do tego stopnia, że bohater traci z
lekka głowę. Czytelnik powątpiewa razem z nim, czy rzecz zdarzyła się naprawdę,
czy może przytrafił mu się późny epizod schizofrenii. Dla podkreślenia tej
wątpliwości Murakami każe narratorowi przejść krótki okres ewidentnej choroby z
objawami somatycznymi. Na końcu jednak zdrowieje, godzi się z żoną i żyje jak
dawniej. Choć nie do końca. Traci smak życia. W tym stanie widzimy go w
ostatniej scenie.
Wspaniała
jest to etiuda na lata dojrzałe. Marzenie o młodości, refleksja o przepadłym
czasie, wątpliwość w obraną ścieżkę. Nie ma w niej jednak aż tylu emocji,
ciemnych, głębokich jak sztorm emocji Norwegian Wood. Mimo wszystko powieść ta
jest arcydziełem. Pod względem formalnym nienaganna. Kusi, uwodzi, frapuje i
wabi czytelnika. Podnosi kwestie istotne. Pozostaje w duszy po ostatnim zdaniu.
Unosi się w człowieku jak papierosowa mgiełka. Rzednąca, jednakże rzednąca
powoli. Wgryzająca się jeszcze we wnętrzności subtelną, aromatyczną goryczą.