środa, 3 maja 2017

Na południe od granicy

Uwaga, poniższy tekst zdradza fabułę.
               
Na południe od granicy, na zachód od słońca Murakamiego okazuje się być dobrym wyborem na długi weekend. Powieść jest omal genialna, w każdym razie świetna, zwarta i przemyślana. Mam wrażenie, że jest swoistą kontynuacją albo raczej uzupełnieniem Norwegian Wood. O ile Norwegian mówi o wyborach młodości i jest typową bildungsroman, o tyle Na południe dotyczy wieku średniego. Bez wątpienia ustępuje bestselerowemu Norwegian Wood, lecz mimo wszystko dostatecznie blisko podchodzi pod doskonałość, by wynieść z lektury ogrom satysfakcji.

Historia opowiada o przeciętnym, niewyróżniającym się szczególnie facecie, który jest chyba typowym narratorem u Murakamiego. W dzieciństwie przyjaźni się z dziewczyną, Shimamoto, która później ginie w odmętach jego życia. Narrator poznaje kolejne kobiety, jedną z nich rani, z inną na krótko wpada w obłęd seksu (omal identyczny jak w Everymanie Philipa Rotha tak na marginesie). W końcu dopada go samotność, nuży świat i na kilka lat utyka w schopenhauerowskim stuporze przesytu bon vivanta. Ostatecznie trafia mu się miła, grzeczna żonka – Yukiko. Cały czas jednak w głowie bohatera – jak symbol utraconego dzieciństwa z jego beztroską, nieśmiertelnością i carpe diem - tkwi Shimamoto. Życie narratora układa się w słoneczny poranek z reklamy płatków śniadaniowych – teść pomaga mu założyć biznes w postaci dwóch barów, rodzi mu się dwójka dzieci, jest z pozoru szczęśliwym ojcem i małżonkiem. Aż do pojawienia się Shimamoto w pewien deszczowy wieczór.

Dziewczyna z młodości rozkochuje go do szaleństwa. Jest piękna, piękniejsza nawet niż była lata temu, zamożna, tajemnicza i pociągająca. Buduje napięcie raz to pojawiając się, raz znikając. Nigdy nie wiadomo, czy i kiedy pojawi się raz jeszcze. Narrator rzecz jasna traci dla niej głowę i traci ją coraz bardziej. Ostatecznie dochodzi do konsumpcji długo rozwijanej namiętności – nocy spędzonej na dzikim, frenetycznym seksie z Shimamoto. Nocy, po której dziewczyna znika, tym razem na dobre. Nocy, która zostawia niesmak, bo narrator decyduje się dla niej porzucić rodzinę, zdradzić wrażliwą i dobrą żonę, zostawić ją, zaniedbać dzieci, rzucić wszystko, byle tylko iść na kraniec świata z dawną ukochaną. Ta – do końca tajemnicza – rozwiewa się jak dym. Zarówno ona, jak i ślady jej bytności. Do tego stopnia, że bohater traci z lekka głowę. Czytelnik powątpiewa razem z nim, czy rzecz zdarzyła się naprawdę, czy może przytrafił mu się późny epizod schizofrenii. Dla podkreślenia tej wątpliwości Murakami każe narratorowi przejść krótki okres ewidentnej choroby z objawami somatycznymi. Na końcu jednak zdrowieje, godzi się z żoną i żyje jak dawniej. Choć nie do końca. Traci smak życia. W tym stanie widzimy go w ostatniej scenie.

Wspaniała jest to etiuda na lata dojrzałe. Marzenie o młodości, refleksja o przepadłym czasie, wątpliwość w obraną ścieżkę. Nie ma w niej jednak aż tylu emocji, ciemnych, głębokich jak sztorm emocji Norwegian Wood. Mimo wszystko powieść ta jest arcydziełem. Pod względem formalnym nienaganna. Kusi, uwodzi, frapuje i wabi czytelnika. Podnosi kwestie istotne. Pozostaje w duszy po ostatnim zdaniu. Unosi się w człowieku jak papierosowa mgiełka. Rzednąca, jednakże rzednąca powoli. Wgryzająca się jeszcze we wnętrzności subtelną, aromatyczną goryczą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz