środa, 19 kwietnia 2017

Nihil novi

W przeciągu tygodnia siedziałem przy stolikach przyzwoitych restauracji z dwoma inteligentnymi kobietami. Jedna programuje, maluje, studiowała trzy kierunki i właśnie wróciła ze Stanów. Druga płynnie mówi po japońsku, ma piękne, czarne oczy w migdałowym kształcie i przyszłość przed sobą. Wiele mówiły, posłusznie słuchałem. Gdybym miał dekadę mniej zakochałbym się w obu.

Co poszło nie tak, do cholery? Dlaczego obiektywnie ciekawe historie nudzą mnie i nużą? Czy to przez Balzaka, przez Manna, Houellebecqua, Maraiego albo Llosę? Dlaczego młode, ładne i wolne dziewczęta nie budzą we mnie entuzjazmu? Czy to przez J., przez M., S., U. albo O.? Dlaczego te opisy Tokio oraz jego smaków mnie nie fascynują? Czy to przez Paryż, przez Londyn, Wiedeń, Sydney albo Nowy Jork?

Pamiętam, jak D. pożyczył mi w podstawówce kasetę. Słuchałem jej tygodniami, znałem każdą nutę. Włóczyliśmy się po osiedlu bez planu i celu. Każdy blok był inny, a modernistyczne – o czym jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy - budynki uniwersytetu pełne starych ludzi. Nasze puste głowy kipiały. Wydawało nam się, że będzie tak dobrze. Wszystko nas interesowało. Mogliśmy być kimkolwiek. Nic nie było jeszcze ustalone. D. śmiał się z moich „biznesów”. Ja śmiałem się z jego piosenek. Dzisiaj ja śmieję się z jego tantiemów, a on z moich klientów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz