niedziela, 23 kwietnia 2017

Ona

To była najpiękniejsza kobieta mojego życia.

Miała kruchą, ptasią sylwetkę radosnego wróbelka. Była tak lekka, że oskarżałem ją o puste kości. Dziś wiem, że to raczej brak ciężaru duszy. Nie chowam urazy. Dała mi chwile, które umrą wraz ze mną. Jej twarz, twarz szczęśliwego piękna przypomina mi się jak smak pierwszych truskawek albo zapach morza. Nagle, w milisekundowych przebłyskach widuję jej piętno we własnym umyśle. Nigdy nie jest dwukrotnie taka sama. Może to neurony wspomnień umierając skrzą melancholią? Może więc z wolna ją zapominam. Jej zapach, zapach inny niż każdej innej, jej smak, jak smak wody po stu dniach pustyni. I oczy. Czerń zła w ocembrowaniach z błękitu - jak ziemia widziana poprzez soczewkę czarnej dziury.

Gdy szła to świat zmieniał własną formę. Kiedy kręciła na palcu włosy, te złote, słomkowe promienie światła, to jakby bawiła się moimi arteriami – stawało serce, oczy odmawiały wzroku. Mówić potrafiła tak, że szczęście było materialne jak twarda waluta. Każdym zdaniem, każdym słowem umiała roześmiać, rozczulić.

I w końcu odeszła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz